niedziela, 23 stycznia 2011

Moja miłość - urzędy


Może zacznę dość kontrowersyjnie ale nie mogę się oprzeć stwierdzeniu, że nasz polski naród jest narodem, który sam się wyniszcza przez co można go nazwać narodem idiotów. Oczywiście żebym mógł tak mówić o sobie i o innych moich rodakach coś lub ktoś musiało mi zaleźć za skórę. I tak ostatnio pojechałem samochodem na przegląd techniczny i jak się okazało brakowało już miejsca na stemple w dowodzie rejestracyjnym. I tu mam już pierwsze pytanie - dlaczego w dowodach rejestracyjnych jest tylko 6 miejsc na badania techniczne? Czy nie można by po prostu zmniejszyć pieczątki o połowę co pozwoliłoby na zwiększenie ilości wpisów dwukrotnie? W końcu jest jeszcze wielu Polaków, którzy nie zmieniają aut z niemiecką częstotliwością..
Na szczęście nie miałem kłopotów z badaniem i auto przegląd przeszło a potwierdzenie przeglądu dostałem na kartce. Wszystko byłoby Ok gdyby nie fakt, że jest to ważne tylko przez 30 dni. W ciągu tego czasu muszę powiadomić odpowiedni organ (jakże przemiły urząd komunikacyjny) o zaistniałych zmianach. I tu mam kolejne pytanie - Dlaczego tylko 30 dni? I co jeśli tego nie zrobię bo na przykład gdzieś wyjadę albo zachoruję??? Czy przegląd straci ważność?

Oczywiście obawiając się srogich konsekwencji pojechałem do urzędu przed upływem 30 dni. Wykorzystałem luźniejszy dzień w pracy aby szybko załatwić sprawę i nie brać specjalnie urlopu. Niestety całe moje zadowolenie minęło już na urzędowym parkingu gdzie musiałem zapłacić 4 złote. Natomiast w punkcie informacyjnym dowiedziałem się, że muszę mieć ze sobą: dowód, kartę pojazdu, tablice rejestracyjne i oczywiście uiścić opłatę 67 złotych. Oczywiście na tym skończyła się moja wyprawa bo miałem tylko dowód rejestracyjny i pieniądze. I tu kolejne moje pytanie - po jaką cholerę wydawane są dowody rejestracyjne, może lepiej byłoby jeździć tylko z kartą pojazdu? Przecież taki system sprawia, że dublujemy dokumenty i tworzymy przez to dodatkową administrację i koszty...Aha, no i po co tablice rejestracyjne? Przecież jeśli jeżdżę samochodem to znaczy, że mam je przypięte i że są OK. - ale nasze urzędasy muszą sprawdzić czy są na nich naklejki...

I ostatnia rzecz - opłata wynosząca 67 złotych. Ciekaw tylko jestem za co płacę? Za mikro druczek dowodu i jakże uprzejmą i pomocną obsługę pracującą w piątek do 15.30 ale już o 15.15 mówiącą, że dzisiaj to nie ma szans? To dla kogo są te urzędy? Większość Polaków zaczyna pracę pomiędzy siódmą a dziewiąta zatem po ośmiu godzinach pracy (wykluczając urzędników bo oni pracują krócej i nie muszą siedzieć nadgodzin) w najlepszym przypadku robi się 15 i zostaje raptem około 15 minut na dojazd (oczywiście zostaje przy feralnym piątku). A co z tymi, którzy muszą siedzieć w pracy do 17? Może rozwiązaniem jakie zakłada urząd jest to żeby być w okienku już rano? Obawiam się tylko, że jeśli przyjedziemy na 7:30 to i tak będziemy czekać minimum do 8 zanim wszyscy zrobią sobie kawę i poplotkują, pomijając już potencjalne długie kolejki. Zatem istnieje wielka szansa, że się spóźnimy do pracy.

Wobec tego co zastałem podczas jakże krótkiej wizyty w urzędzie zastanawiam się czy urzędy zostały postawione z musu a ich obsługa pracuje tam za karę? Bo na prostą logikę urzędy żyją z obywateli i powinny ułatwiać im życie. Tymczasem Polska i obowiązująca w niej administracja jest tak skonstruowana żeby wszystko utrudniać, komplikować i tworzyć w obywatelu przeświadczenie, że jest on wrogiem.

A tak swoją drogą to odechciało mi się już wymieniać dowód i będę jeździł ze starym tak długo jak się da.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz