Przyznam, że łatwiej było jeździć niż teraz przekazać wrażenia jakich dostarczało Volvo XC 70 Cross Country ale postaram się to zrobić jak najlepiej. Zacznę od tego, że w odróżnieniu od aut, do których Volvo aspiruje, czyli Mercedes i BMW, szwed znika w tłumie nie przykuwając uwagi przechodniów czy innych kierowców. Można nim zrobić tysiące kilometrów i nikt nie będzie nas podejrzewał o nadmierne bogactwo a w końcu nowy samochód kosztuje grubo powyżej 200 tysięcy złotych. Auto jakie testowałem nie było nowe bo z roku 2004 ale co ważne jego przebieg to jedyne 80 tysięcy kilometrów oraz pełna historia serwisowa. Była to wersja z silnikiem 2.5 turbo i mocą 210 koni a dopisek Cross Country mówi o podwyższonym zawieszeniu i stałym napędzie na cztery koła.
Auto otrzymałem akurat w momencie kiedy zaczął padać śnieg dlatego miałem idealną mozliwość sprawdzenia jak ów napęd radzi sobie z dodawaniem gazu. I tutaj przestroga dla każdego kto przesiada się z przednio lub tylno napędowego auta (w moim przypadku BMW) bo czteronapędówce przy starcie nie straszna żadna śliska jezdnia. Rusza zawsze co sił w nogach nie buksując ani na chwilę ale trzeba uważać bo w przypadku hamowania zachowuje się identycznie jak reszta aut. Dlatego lepiej uważać ile i jak długo tego gazu dodajemy żeby nie znaleźć się na poprzedzającym nas samochodzie. Przypominają mi się słowa kolegi, którego Mazda została staranowana przez takie właśnie Volvo i nadawała się do kasacji a kierowca szwedzkiego olbrzyma (tutaj śliczna blondynka) udał sie spokojnie do domu lekko porysowanym autem.
Cross Country to bardzo bezpieczne auto, które nie tylko dzięki swojej wadze - 1800kg, ale i podwyższonemu i szerokiemu nadwoziu, większym lusterkom, kompletowi poduszek powietrznych, systemach stabilizacji toru jazdy (w Volvo ciężko to zapamiętać - DSTC) sprawia, że czujemy się jak za sterami tarana a nie rodzinnego kombi. Warto nadmienić, że dosyć szybkiego tarana, który pierwszą setkę osiąga po 8 sekundach i chętnie wyrywa się do przodu do prędkości dochodzących do 150-160 km/h. Powyżej tych wartości sprawia wrażenie jakby brakowało momentu obrotowego a dochodzące spod maski dźwięki piłowania silnika sugerują spuszczenie trochę z tonu. Wspomniane piłowanie dzieje się za sprawą automatycznej skrzyni biegów, która ciągnie również na czerwonym polu obrotomierza. Konfiguracja skrzyni biegów jest zrobiona typowo pod amerykański rynek. Przełożenia są długie, reakcje na gaz ospałe a wyczucie płynności auta szczególnie na polskich drogach, gdzie ciągle zwalniamy i przyspieszamy przy wyprzedzaniu leniwych tirów, wymaga przejechania kilku kilometrów. Oczywiście zawsze można to robić systemem zero jedynkowym – kickdown/hamulec ale każdy kto jeździł ponad 200 konnym autem wie jak ciężko wtedy zmieścić się między innymi samochodami na drodze i ile to kosztuje. A w Volvo i przy normalnej, spokojnej jeździe kosztuje to sporo. Przez 2 tysiące kilometrów starałem się zejść ze spalaniem poniżej poziomu jaki pokazywał komputer w momencie kiedy otrzymałem auto -15,1 litra i udało mi się! Ale nie uważam się bynajmniej za speca od Ecodrivingu ponieważ jedynie do 14,8 litra... Chcemy czy nie chcemy spalanie w mieście to ponad 15 litrów, przepisowa jazda autostradą (140km/h) oraz na normalnej drodze w cyklu ciągłego wyprzedzania to ok 12 litrów, natomiast szybka jazda autostradą (do 180km/h) to już 18 litrów. Najniższy wynik jaki uzyskałem to 9 litrów przy jeździe za tirem z prędkością ok 90 km/h ale nie po to kupuje się tak mocne auto żeby jeździć za ciężarówkami.
Kolejna amerykańska naleciałość to supermiękko zestrojone zawieszenie, które sprawia że czujemy się bardziej jak na rydwanie niż na polskich podziurawionych jak ser drogach. Oczywiście jest to niewątpliwa zaleta i nigdy nie powypadają nam plomby jak w przypadku jazdy produktami sygnowanymi emblemantem ‘M’ lub ‘ AMG’. Jednak należy również uważać żeby nie przysnąć za kółkiem w kołyszącym miło Volvo szczególnie w mróźny i ciemny zimowy poranek w czym pomagają podgrzewane fotele, miękka skórzana tapicerka i łagodne kolory wskaźników na desce rozdzielczej. Komfortowa konfiguracja zawieszenia w połączeniu z wysoko umieszczonym środkiem ciężkości odstrasza nas również od szybkiej jazdy w zakrętach stwarzając podświadomą możliwość wywrócenia pojazdu niczym w przypadku Żuka. Wąskie i kręte drogi to nie jest środowisko dla tego Volvo zatem zdecydowane NIE dla fanów Krzysztofa Hołowczyca i sugestia żeby raczej kupić Subaru Imprezę. Jedyne co Volvo Cross Country może mieć wspólnego ze sportem motorowym to konkurowanie w starcie spod świateł co ułatwia napęd i stosunkowo duża moc.
Niewątpliwym atutem szwedzkiego auta jest możliwość zastosowania go w lekkim terenie. Właściwości terenowe nie są na poziomie Land Rovera ale po śniegu, błocie czy stosunkowo niskich górkach Volvo świetnie sobie poradzi. Dlatego też jeśli jesteś leśniczym, masz firmę budowlaną albo po prostu lubisz poszaleć po lesie pomyśl nad Cross Country. Kolejna cecha jaka skrojona jest na miarę kraju gdzie wszystko jest większe to szeroki promień skrętu i konieczność wielokrotnego kręcenia kierownicą co utrudnia szczególnie parkowanie. Jest to o tyle ważne, że w przypadku kiedy brakuje czujników parkowania tak jak w naszym modelu, możemy szybko przytrzeć auto. Tutaj może byc problem jeśli pożyczymy auto na przykład małżonce.
Jednak abstrahując od amerykańskiego klimatu w jakim utrzymane jest Volvo trzeba przyznać, że jest całkiem porządnym autem rodzinnym o dobrych osiągach, wysokim komforcie i dużej ilości miejsca. Zatem jeśli macie kasę na ewentualne naprawy i benzynę a nie chcecie się wyróżniać w BMW lub Mercedesie polecam Wam właśnie to auto – Volvo XC 70 Cross Country.
Tomek Kruczkowski